Aby się
stało
Gwiazdy by ciemniej było smutek by stale dreptał oczy po
prostu by kochać choć z zamkniętymi oczami
wiara by czasem nie wierzyć rozpacz by więcej wiedzieć i
jeszcze ból by nie myśleć tylko z innymi przetrwać
koniec by nigdy nie kończyć czas by utracić bliskich łzy by
chodziły parami śmierć aby wszystko się stało pomiędzy światem
a nami
Aniele
Boży
Aniele Boży Stróżu mój ty właśnie nie stój przy
mnie jak malowana lala ale ruszaj w te pędy niczym zając po
zachodzie słońca skoro wygania nas dziesięć po
dziesiątej ostatni autobus jamnik skaczący na smycz smutek
jak akwarium z jedną złotą rybką hałas cisza trumna jak
pałacyk ładne rzeczy gdybyśmy stanęli jak dwa świstaki i
zapomnieli że trzeba stąd odejść Anioł są takie chwile kiedy
się odchodzi od Aniołów Stróżów nawet Cherubinów od tych co
wysoko od tych co w pobliżu - do Jezusa człowieka niziutko
na ziemi Anioł nie zrozumie nie wisiał na krzyżu i miłość zna
za łatwą skoro nie ma ciała
Ankieta
Czy nie
dziwi cię mądra niedoskonałość przypadek starannie
przygotowany czy nie zastanawia cię serce
nieustanne samotność która o nic nie prosi i niczego nie
obiecuje mrówka co może przenieść wierzby gajowiec żółty i
przebiśniegi miłość co pojawia się bez naszej wiedzy zielony
malachit co barwi powietrze spojrzenie z nieoczekiwanej
strony kropla mleka co na tle czarnym staje się niebieska łzy
podobno osobne a zawsze ogólne wiara starsza od najstarszych
pojęć o Bogu niepokój dobroci opieka drzew przyjaźń
zwierząt zwątpienie podjęte z ufnością radość
głuchoniema prawda nareszcie prawdziwa nie posiekana na
kawałki czy umiesz przestać pisać żeby zacząć
czytać?
Anonim
Mój ty nieśmiały święty biedny anonimie nie szeptałeś mój
Boże nie wołałeś Pan Bóg tak chciałeś Jemu służyć by o
tym nie wiedział
czemu krzyż swój ukryłeś zataiłeś rany nie udźwigniesz w
sekrecie wiary bez niewiary
Apostołowie
niewiary
niewiara ma swoich
apostołów męczenników wyznawców aadziera nos do góry z
każdym się dogada niesie swój krzyż uczy milczenia w
milczeniu ciemnosc przed świtem załamuje ręce nad grobem
matki
tu przychodzi żeby uwierzyć
1983
Bałem
się
Bałem się oczy słabną - nie będę mógł czytać pamięć tracę -
pisać nie potrafię drżałem jak obora którą wiatr kołysze
- Bóg zapłać Panie Boże bo podał mi łapę pies co książek nie
czyta i wierszy nie pisze
Baranku
wielkanocny
Baranku wielkanocny coś wybiegi z
rozpaczy z paskudnego kąta z tego co po ludzku się nie
udało prawda że trzeba stać się bezradnym by nielogiczne się
stało Baranku wielkanocny coś wybiegł czysty z
popiołu prawda że trzeba dostać pałą by wierzyć
znowu
1982
bezdzietny
anioł
Właśnie wtedy kiedy pomyślałeś że papugi żyją
dłużej że jesteś okrutnie mały niepotrzebny jak kominek na
niby w stołowym pokoju Jak bezdzietny anioł lekki Jak 20
groszy reszty drugorzędnie genialny kiedy obłożyłeś się
książkami jak człowiek chory nie wierząc w to że z
niewiary powstaje nowa wiara że ci co odeszli jeszcze raz
cię porzucą święty i pełen pomyłek właśnie wtedy wybrał
ciebie ktoś większy niż ty sam który stworzył świat tak
dobry że niedoskonały i ciebie tak niedoskonałego że
dobrego
Bez
kaplicy
Jest taka Matka Boska co nie ma kaplicy na
jednym miejscu pozostać nie umie
przeszła przez
Katyń chodzi po rozpaczy spotyka niewierzących nie
płacze rozumie
1988
będzie
koniku polny
co żyjesz jedną tylko Jesień serce kochające niekochane smutku
w cztery oczy bo mieszkanie za dwadzieścia lat szczęście o
tyle o ile prawdo-co obrażasz ciotko której w dowodzie
dzieciak dorysował brodę dygnitarzu który zlecisz ze
stołka wszystko tak będzie jak ma być
bliscy i
oddaleni
Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają i
muszą się spotykać aby się ominąć bliscy i oddaleni Jakby
stali w lustrze piszą do siebie listy gorące i zimne rozchodzą
się jak w śmiechu porzucone kwiaty by nie wiedzieć do końca czemu
tak się stało są inni co się nawet po ciemku odnajdą lecz
przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać tak czyści i spokojni
jakby śnieg się zaczął byliby doskonali lecz wad im
zabrakło bliscy boją się być blisko żeby nie być
dalej niektórzy umierają - to znaczy już wiedzą miłości się
nie szuka jest albo Jej nie ma nikt z nas nie jest samotny tylko
przez przypadek są i tacy co się na zawsze kochają i dopiero
dlatego nie mogą być razem jak bażanty co nigdy nie chodzą
parami można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie nasze
drogi pocięte schodzą się z powrotem
Boję się Twojej miłości
Nie boję się dętej orkiestry przy końcu
świata biblijnego tupania boję się Twojej miłości że
kochasz zupełnie inaczej tak bliski i inny jak mrówka przed
niedźwiedziem krzyże ustawiasz jak żołnierzy na wysokich nie
patrzysz moimi oczyma może widzisz jak pszczoła dla której
białe lilie są zielononiebieskie pytającego omijasz jak jeża na
spacerze głosisz że czystość jest oddaniem siebie ludzi do
ludzi zbliżasz i stale uczysz odchodzić mówisz zbyt często
do żywych umarli to wytłumaczą
boję się Twojej miłości tej najprawdziwszej i innej
Boże
Darwin znikł z
długą brodą posiwiały małpy Wolter już jak nekrolog w kąciku
humoru nawet Kopernik zmalał choć obracał Ziemię spaniel życzy
przed sklepem krótkiego ogonka
wszystko na pisk zbity wali
się bez Ciebie
Boże
Boże którego
nie widzę a kiedyś zobaczę przychodzę bezrobotny przystaję
w ogonku i proszę Cię o miłość jak o ciężką
pracę
Boże
Narodzenie
Podszedł na palcach niedowiarek
bo konstytucja nie zabrania do Matki Bożej. Mówił do Niej -
tak nam się wszystko poplątało partia przy końcu
zbaraniala niech Cię za rękę choć potrzymam w Noc Szczęśliwego
Rozwiązania
1983
Być
niezauważonym
Być nie zauważonym by spotkać się z Tobą nie czytanym
zbytecznym właśnie byle jakim przekreślonym do końca
nonszalancją ręki aromatem nie mocnym jeszcze nie poznanym
tuż pomiędzy goździkiem pieprzem i migdałem fotografią
nieważną bo niedokąpaną liryzmem co się siebie coraz więcej
wstydzi książką którą się kładzie wciąż jedną na
drugiej jabłkiem po gruszce zawsze trochę kwaśnym rakiem
trzymanym w koszu z pokrzywami włosami co odchodzą jak myszy po
cichu szczygłem co chciał przyfrunąć lecz umarł wysoko z
ogonem tak leciutkim że ponad rozpaczą biedronką zapomnianą gdy
przechodzą żuki świętym któremu w czas remontu utrącono głowę
niech będzie niewidzialnym skoro stał się dobrym
było
wiersze
staroświeckie co wzruszają teraz z rymami jak należy z
przecinkiem i kropką z dworem co znikł nagle cicho i na
zawsze a wiadomo cisza większa niż milczenie i pamięć już
posłuszna gdy przeszłość przychodzi z babcią co na werandzie
cerowała dziurę bez nożyczek zębami przegryzając nitkę tuż
przy koszu na grzyby by się nie sparzyły z wujem co się gazetą
niepotrzebnie zajął więc pomagał mu diabeł ale kopnął anioł ze
smutkiem przemijania jagód jarzyn jeżyn gdyby śmierci nie było
nikt z nas Już by nie żył przemijamy jak wszystko by w ten sposób
przetrwać uczucia bez łapówek i rąbanka grzechów wielka miłość
co zawsze wydaje się łatwa i wie już tak od razu że nie wie co
będzie choć za młodu drży serce a na starość noga wszystko co
najcenniejsze spaliło się w piekle wiersze staroświeckie niemodne
naiwne ten sam baran co wtedy ale szczęście
inne
chciałbym
Chciałem ją
zatrzymać cała wieś się śmiała - nie wiesz że w końcu maja
odlatuje czajka chciałem świerszcza posłuchać chichotały
drzewa chciałem niebo przygarnąć ale pomyślałem tylko na
wigilię pierwsza gwiazda w oczach chciałem babcię mieć jeszcze
przedwojenną po wojnie do Jezusa poszła nie do
mnie
Cierpliwość
cierpliwość - spokój że
przecież się stanie miłość - z Niewidzialnym milcząca
rozmowa radość - Jego ręce pokora - to On właśnie przed ludźmi
się schował śnieg - wdzięczność do końca bo cahije
groby Krzyż - kiedy miłość idzie za daleko
Co
zginęło
Szukam co było zginęło co Ci zginęło
Panie gwiazdy nie ruszyły z miejsca nie zmieniły
adresu księżyc staroświecki został po dawnemu choć już
podeptany tak jak przedtem półtora miliona gatunków
chrząszc2y w dalszym ciągu kaczka ma dwanaście tysięcy
piór wiatr kręci się w kółko tak stale potrzebny że
bezradny zgodnie z planem wędruje w marcu łosoś w górę
rzeki niebieski i szary gryfon wystawia ptaki wodne unosząc
przednią łapę gęś tylko pod skrzydło chowa głowę jeśli się
mrówki zgubią to się same odnajdą bo mrowisko zawsze przy drzewie
od południowej strony podobno małp przybywa - nie ubywa tylko
człowiek stale Ci się gubi urodzony
dezerter
1974
Czas niedokończony
Nie opowiadajcie razem i osobno że nie ma ludzi
niezastąpionych bo przecież moja matka łagodna i nieubłagana
cała w czasie teraźniejszym niedokończonym wychyla się z
nieba żeby mi przyszyć oberwany guzik kto to lepiej potrafi
w czyich palcach drży igła jak drucik ciepła gdy tyle dzisiaj
uczuć a mało miłości i tyle cudzych kobiet a żadna nie moja
a śmierć tak bardzo ważna bo się nie powtórzy i smutek jak
sprzed wojny ostatnia choinka
a przecież ta babcia z przeciwka przy stoliku na kółkach
z pasjansem co nie wychodzi tak bardzo szybko żyła umarła
pomału a czasami tak skryta że płakała w wannie
lub ta co z sercem przyszła wojna ją zabiła razem z jasną
torebką do letniej sukienki kto przywróci jej ciało kiedy nie ma
ciała jej nos na mnie skrzywiony i kogutek włosów
czekanie
kiedy
na miłość niecierpliwie czekasz pomiędzy dzwonkiem a otwarciem
drzwi czasem wepchnie się kurczak za chudy na rosół opluje
deszcz nie kracz jeszcze podziękujesz Bogu gdy przyjdzie
tylko pies
czekanie
Myślisz
- znowu się spóźnia zaraz się obrażasz marudzisz jak sikorka
ta brzydsza bez czubka kto miłości nie znalazł już jej nie
odnajdzie a kto na nią wciąż czeka nikogo nie kocha martwi się
jak wdzięczność że pamięć za krótka miłość dawno przybiegła i
uklękła przy nas spokojna bo szczęście porzuciła
ciasne spróbuj nie chcieć jej wcale wtedy przyjdzie
sama
Czekanie
Popatrz
na psa uwiązanego przed sklepem o swym panu myśli i rwie się
do niego na dwóch łapach czeka pan dla niego podwórzem łąką
lasem doi oczami za nim biegnie i tęskni ogonem pocałuj go w
łapę bo uczy jak na Boga czekać
Czemu
czemu w mordę
dostałem filozof zapytał zgubiłem maskotkę od niej drobiazg
rozpacz mała słonik wyleciał gdy myślałem w pociągu
podmiejskim. nie ma grzechów średnich lekkich i
powszednich gdy miłość zdenerwujesz każdy grzech jest
ciężki
Czemu
czemu się
urwałem czemu mnie nie było czemu jak strażak biegłem
nieprzytomnie stale w drodze jak Kolumb który szukał
pieprzu nim wróciłem był Jezus i pytał się o mnie
Człowiek
Nocą klękasz i znaleźć chcesz Boga potem w oczach
strach nosisz i łzy- na dalekich, rozstajnych gdzieś
drogach ktoś się zbłąkał i płacze jak ty.
Pachnie ze wsi kwitnącym jaśminem złote zboże wśród pola się
śni- kto cię zbudził, kim jesteś, gdzie płyniesz w
nieskończoność wieczorów i dni.
Nikt nie szuka cię dłońmi dobrymi, nikt nie mówi, czy dobrze,
czy źle, tylko ziemia z grobami starymi o twej ciszy słyszała
i wie.
* * *
co nam jeszcze zostało ze sztubackiej nadziei i
pieśni z pomaturalnych czereśni z listów pisanych do siebie
z gorączki pierwszego kochania z kul uzbieranych w powstaniu
z przysiąg bez doświadczenia z oczu pełnych zdziwienia z
kasztanów spadających z obaw przed ruskim miesiącem co nam
jeszcze zostało że biorąc tom Lenina z szafy na ręce
niby czytam, a szukam ze łzami zwykłej prostej wiary
dziecięcej
Daj nam
Daj nam ubóstwo lecz nie wyrzeczenie radość ze można mieć
niewiele rzeczy i że pieniądze mogą być jak świnie
i daj nam czystość co nie jest ascezą tylko miłością - jak
życie całe
i posłuszeństwo co nie jest przymusem ale spokojem gwiazd co
też nie wiedzą czemu nad nami chodzą wciąż po ciemku
i daj nam sen zdrowy świąteczny apetyt wiarę bez nerwów to
jest bez pośpiechu a zimą jeszcze matkę mi przypomnij w ubogim
czystym i posłusznym śniegu
Dlatego
Nie dlatego że wstałeś z grobu nie dlatego że wstąpiłeś do
nieba ale dlatego że Ci podstawiono nogę że dostałeś w
twarz że Cię rozebrano do naga że skurczyłeś na krzyżu jak
czapla szyję za to że umarłeś jak Bóg niepodobny do Boga bez
lekarstw i ręcznika mokrego na głowie że najchętniej nie modliłeś
się pod sufitem za to że miałeś oczy większe od wojny jak
polegli w rowie z niezapominajką dlatego że brudny od łez
podnoszę Ciebie stale we mszy jak baranka wytarganego za uszy
dobro i zło
Ze
złem skrada się siła władza urzędowe twarze z dobrem
przychodzi serce choćby najmniejsze jamnik z każdą
nogą skrzywioną jak szczęście wiejskie na wsi Godzinki gdy
zmieniają słowa "i niezwyciężonego płask w mordę
Samsona"
do Jezusa z
warszawskiej katedry
Jezu z warszawskiej katedry, Jezu
czarny i srebrny - cierpiący - rzuć na ręce niemego smutku
więcej Jeszcze jedno cierpienie, jeszcze jedno
rozstanie - lampę jasną na stole, jak najmniejsze
mieszkanie Bardziej gorzką niewdzięczność pożegnania, powroty
- okno takie, by księżyc dowiązywał się złoty Jeśli las - to
szumiący, jeśli rzeki - urwiste, a serce na złość ludziom i
naiwne, i czyste
Do księdza Bronisława
Bozowskiego
można kochać i chodzić samemu po ciemku z
przyjaźnią jest inaczej - ta zawsze wzajemna Księże Bozowski
patronie przyjaźni z nosem swym i uśmiechem ukryłeś się w
niebie ktoś dzwoni długo stuka znów pyta o
Ciebie
do moich
uczniów
Uczniowie moi, uczennice drogie ze szkół
dla umysłowo niedorozwiniętych, Jurku z buzią otwartą, dorosły
głuptasie - gdzie się teraz podziewasz, w jakim obcym tłumie
- czy ci znów dokuczają, na pauzie i w klasie - Janko
Kąsiarska z rączkami sztywnymi, z nosem, co się tak uparł, że
pozostał krótki - za oknem wiatr czerwcowy z pannami
ładnymi Pamiętasz tamtą lekcję, gdym o niebie mówił, te łzy,
co w okularach na religii stają - właśnie o robotnikach myślałem
z winnicy, co wołali na dworze: Nikt nas nie chciał
nająć Janku bez nogi prawej, z duszą pod rzęsami - garbusku i
jąkało - osowiały, niemy - Zosiu, coś wcześnie zmarła, aby nóżki
krzywe - szybko okryć żałobnym cieniem chryzantemy Wiecznie
płaczący Wojtku i ty, coś po sznurze drapał się, by mi ukraść
parasol, łobuzie, Pawełku z wodą w głowie, stary
niewdzięczniku, coś mi żabę położył na szkolnym
dzienniku
Czekam na was, najdrożsi, z każdą pierwszą
gwiazdką z niebem betlejemskim, co w pudełkach świeci- z
barankiem wielkanocnym - bez was świeczki gasną i nie ma żyć dla
kogo.
Ten od głupich dzieci
Do pani doktor
Pani Doktor w białym fartuchu w podkolankach
co odmładzają przynoszą Pani serce do naprawy Bogu
poświęcone a takie serdecznie niezgrabne jak nie wyczesany do
końca wróbel niezupełne bo pojedyncze nie do pary biedakom
do wynajęcia od zaraz i na zawsze niemożliwe i
konieczne niewierzących irytujące zdaniem kobiet
zmarnowane dla Anioła Stróża za ludzkie dla świętych
podejrzane dla teologów nieprzepisowe dla medyków nieznośnie
normalne dla pozostałych żadne
połóż je do szpitala i nawymyślaj żeby się choć trochę
poprawiło
Do świętego Franciszka
Święty Franciszku patronie zoologów i ornitologów dlaczego
żubr jęczy jeleń beczy lis skomli wiewiórka pryska
kos gwiżdże orzeł szczeka przepiórka pili drozd
wykrzykuje słonka chrapi sikorka dzwoni gołąb bębni i
grucha kwiczoł piska derkacz skrzypi kawka plegoce
jaskółka piskocze żuraw struka drop ksyka człowiek mówi
śpiewa i wyje tylko motyle mają wielkie oczy i wciąż tyle
przeraźliwego milczenia które nie odpowiada na pytania
drzewa
Brzozo
nazbyt wieśniacza aby rosnąć w mieście dyskretny grabie w sam raz
na szpalery jarzębino dla drozdów dzwoniących i szpaków akacjo
z której nie zlote tylko białe miody olcho co jedna masz przy
liściach szyszki głogu co chronisz gajówkę krewniaczkę
słowika jesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam
jesień Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci w każdą wolną
sobotę chodzili po lesie bo niebo nie jest niebem jeśli wyjścia
nie ma
dzieciństwo
wiary
Moja święta wiaro z klasy 3b z coraz dalej i
bliżej kiedy w kościele było tak cicho że ciemno a w domu
wciąż to samo więc inaczej kiedy święty Antoni ostrzyżony i
zawsze z grzywką odnajdywał zagubione klucze a Matka Boska
była lepsza bo przedwojenna kiedy nie miała pretensji do nikogo
nawet zmokła kawka a miłość była tak czysta że karmiła
Boga wielka i dlatego możliwa kiedy martwiłem się żeby Pan
Jezus nie zachorował boby się komunia nie udała kiedy
rysowałem diabła bez rogów - bo samiczka proszę ciebie moja wiaro
malutka powiedz swojej starszej siostrze - wierze dorosłej
żeby nie tłumaczyła - dopiero wtedy można naprawdę
uwierzyć kiedy się to wszystko zawali
Dziękuję
Dziękuję Ci za miłość prędką
bez namysłu za to że nie jest całym człowiek pojedynczy a oczy
nagle bliskie i niebezimienne za glos niedawno obcy a teraz
znajomy za to że nie ma czasu by pisać list krótki więc
dlatego się pisze same tylko długie choć pisanie jest po to by
szkodzić piszącym i miłość wciąż niezręcznym mijaniem się
ludzi że nie można Cię zabić w obronie człowieka Dziękuję Ci
za tyle bólu żeby sprawdzać siebie a wszystko co nieważne
najważniejsze za pytania tak wielkie że już
nieruchome
dziękuję
dziękuję za Twoje
włosy nie malowane na obrazach za Twoje brwi podniesione na
widok anioła za piersi karmiące za ramiona co przenosiły
Jezusa przez zieloną granicę za kolana za plecy pochylone nad
śmieciem w lampie za czwarty palec serdeczny za oddech na
szybie za ciepło dłoni na klamce za stopy stukające po
kamiennych schodach za to że ciało może prowadzić do
Boga
* *
*
Dziękuję Ci po prostu za to, że Jesteś za to, że nie
mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna za to, że
nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe za to, że
Jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny za to, że jesteś
już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze że uciekamy od
Ciebie do Ciebie za to, że nie czynimy niczego dla
Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie za to, że to, czego
pojąć nie mogę - nie jest nigdy złudzeniem za to, że
milczysz. Tylko my - oczytani analfabeci chlapiemy
językiem
Dzieciństwo
Zabrałeś mi dzieciństwo a ono powraca z chłopcem który biega
po lesie za sójką co mieszka raz wysoko albo całkiem nisko po
przeszłość trzeba wznieść się by się przed nią schylić
zabrałeś moją młodość a ona się zjawia mówi jakie nad Polską
było niebo czyste a starczyło na zawsze by spojrzeć raz tylko
zabierz wszystko co boli by wróciło do mnie
Gdyby
nawet by nie
wiedziano ile razy się biegnie po schodach bez windy ile
czystego piekła może być w nieszczęściu jak cicho po pierwszym
wzruszeniu nikt by nie wiedział że najładniej w gnieździe
czyżyka że biały dziwaczek zakwita kiedy deszcz pada że motyl
odróżnia żółte od zielonego że matkę może przypomnieć jeden
krzyżyk włóczki że rybitwa fruwa z jaskółczym ogonem że
wierzba w fujarce smutna przy krowach wesoła że świecę się stawia
tuż obok śmierci gdyby był Bóg bez ludzi
***
Gdyby przyszli do Ciebie
wtedy w świętą noc kiedy świeciła jedna czytelna
gwiazda dzisiejsi chrześcijanie zwłaszcza ci co uważają że
trzeba wszystko mieć żeby nie przestać być może chcieliby
przykryć Cię wełnianą kołdrą porozwieszać Ci firanki w
stajni sprawić świętemu Józefowi rękawiczki te najcieplejsze z
jednym palcem obmyślać centralne ogrzewanie bardziej wpływowi
pisaliby do Urzędu Kwaterunkowego o mieszkanie dla Ciebie z
wygodami żebyś nie mieszkał kątem nieufni doszukiwaliby się w
podskakującym ośle kucyka trojańskiego z podejrzanym
sumieniem najodważniejsi zaczęliby protestować powołując
się na Deklarację Praw Człowieka i Obywatela i wszystkie
dekrety o wolności wyznań poeci ubraliby Betlejem w liryczne
dekoracje malarze smarowaliby złotym pędzlem bo inaczej nie
wypada w najlepszym wypadku modliliby się do Ciebie jak do
dziecka milionera złożonego umyślnie na sianie a Ty
tłumaczyłbyś otwartymi oczami ze zmarzniętą mamusią przy
policzku
że nie chcesz takiego Bożego Narodzenia że jesteś
nagą tajemnicą że oddajesz wszystko
wszystko możesz
oddać że właśnie będąc tylko oddawaniem jesteś Bogiem
Głodny
Mój Bóg jest głodny ma chude ciało i żebra nie ma
pieniędzy wysokich katedr ze srebra
Nie pomagają mu długie pieśni i świece na pierś
zapadłą nie chce lekarstwa w aptece
Bezradni rząd ministrowie żandarmi tylko miłością mój
Bóg się daje nakarmić
gorętsza od
spojrzenia
Żeby nie być taką czcigodną osobą której
podają parasol którą do Rzymu wysyłają w telewizji jak
srebrnym nieboszczykiem kręcą wieszają przy gwiazdach
filmowych Ale być chlebem który krają żywicą którą z sosny
na kadzidło skrobią czymś z czego robią radio żeby choremu
przy termometrze śpiewało zegarem który w samolocie jak obrazek
ze świętym Krzysztofem leci żółtym dla dzieci balonem -
a
zawsze hostią małą gorętszą od spojrzenia co się zmienia w
ofierze
Ile razy
Milczenie podczas rozmowy milczenie w
liście milczenie w książce telefonicznej bo numer tylko
został milczenie w milczeniu milczenie bo wielkie
szczęście milczenie bo miłość przyszła a serce w
klinice milczenie bo dom rodzinny przypomniał a spadła tylko
mordka śniegu milczenie po milczeniu milczenie przed
cenzurą milczenie bo pies zawył jak przed wojną
ile to razy nawet nie wierząc spotykamy się w innym
świecie
Jak się
nazywa
Jak się nazywa to nie nazwane jak się nazywa to
co uderzyło ten smutek co nie łączy a rozdziela przyjaźń lub
inaczej miłość niemożliwa to co biegnie naprzeciw a było
rozstaniem wciąż najważniejsze co przechodzi
mimo przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w
piersi ta straszna pustka co graniczy z Bogiem to że jeśli nie
wiesz dokąd iść sama cię droga poprowadzi
Jak jest
Jak jest z dzieckiem co schodzi na ziemię z
pępkiem jak wzruszeniem człowiek wie że umiera nie wie gdy się
rodzi nieprawda że reszta całość jest milczeniem
Jakby go nie było
Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył że mógł się
modlić jakby Go nie było i widzieć smutek ogromny na
polu pszenicę która nie zakwitła w czerwcu i same tylko
niewierzące dzieci jakby Pan Jezus nie rodził się zimą i nawet
serce ludziom niepotrzebne bo krew wariatka gdzie indziej
pobiegła
wierzyć - to znaczy nawet się nie pytać jak długo jeszcze mamy
iść po ciemku
jakże
jakże się
teraz nie bać - nie trwożyć - z tylu ranami naraz na krzyż
Cię złożyć - Matka Boska się śniła płakała jak we mszy
świętej krew Twą oddzielić od ciała z powrotem
piątek słońce umiera nie widać Jeśli Jest miłość przestań
się martwić i śmierć się przyda
Jest [Jest jeszcze taka
miłość...]
Jest jeszcze taka miłość ślepa bo
widoczna jest szczęśliwe nieszczęście pół radość pół
rozpacz ile to trzeba wierzyć milczeć cierpieć nie
pytać skakać jak osioł do skrzynki pocztowej żałować czego nie
było by dostać nic za wszystko
miej serce i nie patrz w serce odstraszy cię kochać
Jest [Mówią że modlimy
się...]
Mówią że modlimy się do głuchych obrazów ślepnących
świec że dmuchamy jak dzieci w papierowe trąbki - a On
przecież jest w małej hostii jak w iskierce ciepła w mocnych
ścianach nadziei.
Czeka z sercem jak z Wielkim Piątkiem w tabernakulum umówionej
alei - w domkniętym milczeniu -
przychodzę tu nieraz jak pogryziony psiak i ostrożnie
dokładnie po kolei wyjmuję z łap kolce lęku
Jesteś
Jestem bo
Jesteś na tym stoi wiara nadzieja miłość spisane
pacierze wielki Tomasz z Akwinu i Teresa Mała wszyscy co na
świętych rosną po kryjomu lampka skrupulatka skoro Boga
strzeże Iza po pierwszej miłości jak perła bez wieprza życia
ludzi i zwierząt za krótka choroba śmierć co przeprowadza przez
grób jak przez kamień bo gdy sensu Już nie ma to sens się
zaczyna jestem bo Jesteś. Wierzy się najprościej wiary
przemądrzałej szuka się u diabła
jeszcze
Jeszcze
się trzymasz własnego szczęścia za włosy odkładasz sobie w byle
garnuszku piszesz pamiętnik to znaczy stawiasz sobie
pomnik dlatego powietrze karmi cię skąpo nie prowadzą
niewidzialne ręce to co wielkie nie przychodzi mimo woli ból
daremny - bo nie umierasz nie umiesz oddać siebie to jakże
masz dostać wszystko
Jeszcze
nie
jeszcze nie umiesz być sam jeszcze się trzymasz
wspomnień jak pochyłej poręczy jeszcze się czepiasz chudych moli
pamiątek jeszcze nie dajesz spokoju umarłemu chcesz go
przyciągnąć z drugiego świata za guzik jeszcze się rzucasz kukłom
na szyję Jeszcze szukasz serca żeby je doić jak kozę ważny jak
puzon stukasz cierpliwym kopytkiem różańca ostatecznie można
ci postawić trójkę minus z religii
Jezu
Jezu, mądrzejszy od teologii bliższy od reguł
życia wewnętrznego przepisów na zbawienie odwrotna strono
rozpaczy świecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało
dobroci ile razy klękam przed Tobą z wszystkimi dowodami na
istnienie Boga w torbie mózgu i bezradną mordką swej
łzy prosząc abyś mnie nauczył cierpienia bez
pytań
Kiedy
mówisz Aleksandrze Iwanowskiej
Nie płacz w
liście nie pisz że los ciebie kopnął nic ma sytuacji na ziemi
bez wyjścia kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno odetchnij
popatrz spadają z obłoków małe wielkie nieszczęścia potrzebne
do szczęścia a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju i zapomnij
ze jesteś gdy mówisz że kochasz 1988
kłopoty
zakochanych
Zakochani mówili - przecież nie do
wiary czy to prawda może się nam zdaje czy tak łatwo się
spotkać cierpiącym na miłość w świecie w którym kłopoty nasze nie
ustaną bo jak diabeł ucieknie odejdzie i anioł Jesteś i nie ma
ciebie. Ten sam znowu inny trochę na odczepnego i trochę na
niby Jak len co kwitnie niebiesko, biało i różowo choć świt i
zmierzch sprawia że inne kolory Czy to ty Jesteś blisko jakbyś
słuchał serca i Jak matka przechodzisz przez środek
sumienia jesienią deszcz zasłania, zimą śnieg zabawny Ten
którego się kocha jest wciąż niewidzialny
Kochanowskiego
przekład psalmów
Powróć mi, Panie, z dawnych
lat herbaty gorzkiej łyk w manierce i umarłego ojca list,
sweter od siostry, matki serce
Kochanowskiego przekład
psalmów spalony z Wilczą w czas powstania i wszystko, czego
życzę innym - a sam niestety nie dostanę
I spowiedź świętą
z dawnych burz, gdy łzy ważyła ręka Zbawcy - i jeszcze
jeden jakiś dzień z dzieciństwa mego na
ślizgawce
Ten śnieg, co mi na oczy spadł, i to, com
szeptał bezrozumny - a potem jak najcięższy mszał postaw z
kielichem mi na trumnie
1950
* * *
Kocham deszcz,
który pada czasami w Komańczy, nawet taki szorstki i chłodny,
gwiazdkę śniegu, co nieraz Mu w oknach zatańczy, żeby był tak jak
zawsze pogodny. Prostą lampę na stole. Wszystkie Jego
książki, brewiarz, zegar, wieczorną ciszę - nawet taki
najmniejszy z Matką Boską obrazek, który komuś z wygnania
podpisze Krzyże żadne nie krwawią, gdy jest świętość i
spokój, gdy z wygnańcom po cichu drży Polska - wszystko
proste jak wiersze - brewiarz, lampa i pokój, drzew
warszawskich na niebie gałązka
koło
Chciałem wiarę
utracić lecz spokój był dalej gwiazdę zagasić - nie drgnęła
cała reszta świata ptakom lato przedłużyć
- została sikorka jasnoniebieska zawsze na początku
zimy chciałem działać pozmieniać - napomniał mnie
kamień czyżeś zgłupiał do końca - aktywni czas tracą chciałem
zwątpić - w zwątpieniu znalazłem milczenie to od czego się
wiara z powrotem zaczyna
Kołysanka
Dobranoc wujku dziki króliku biedronko komunizm uciekł
jak zając nie będziemy stać w ogonku dobranoc
wnuczku widzisz byłeś uparty a tylko jeden Darwin pochodził
od babci małpy
/2000/
Korona
tulić Jego
głowę z pierwszymi włosami w Betlejem pod gwiazdą uprzejmie
schyloną w Nazarecie głaskaną Maryi rękami kto przytuli do
siebie z koroną cierniową
Którędy
Którędy do Ciebie czy tylko przez oficjalną
bramę ze świętymi bez przerwy w sztywnych
kołnierzykach niosącymi przymusowy papier z pieczątką może od
innej strony na przełaj trochę naokoło od tyłu poprzez
ciekawą wszystkiego rozpacz poprzez poczekalnie II i III
klasy z biletem w inną stronę bez wiary tylko z dobrocią jak
na gapę przez ratunkowe przejście na wszelki wypadek z
zapasowym kluczem od samej Matki Boskiej przez wszystkie małe
furtki zielone otwierane z haczyka przez drogę
niewybraną przez biedne pokraczne ścieżki z każdego miejsca
skąd wzywasz nie umarłym nigdy sumieniem.
Który
Który
stworzyłeś pasikonika jak szmaragd z oczami na przednich
nogach czerwoną trajkotkę z wąsami na głowie bociana
gimnastykującego się na łące kruka niosącego brodę z dłuższych
piór barana znającego tylko drugą literę łacińskiego
alfabetu kolibra lecącego tyłem słonia wstydzącego się umierać
może dlatego że taki duży osła aż tak miłego że
głupiego kowalika chodzącego do góry ogonem zresztą wszystkich
co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą jak kanciaste orzeszki buku co
pękają tylko na czworo anioła po nieobecnej stronie - bez
własnego pogrzebu z braku ciała żabę grającą jak nakręcony
budzik nieśmiertelniki więdnące - więc prawidłowe i
nieprawdziwe dyskretną rozpacz jak pogodne krakanie logiczną
formułkę nad przepaścią niezawinioną winę psiaka z
półopadniętym uchem łzę jak skrócony rachunek chyba jeszcze
nie powstał na serio świat jeszcze trwa Twój uśmiech
niedokończony
Który stwarzasz
jagody
Ty który stwarzasz jagody królika z
marchewką lato chrahąszczowc cień wielki małych
liści zawilec półobecny bo uwiędnic zanim go się przyniesie do
domu czosnek niedźwiedzi dla trzmieli smutek roślin wydrę
na krótkich nogach ślimaka co zasypia na sześć
miesięcy niezgrabny śnieg co ma wdzięk większy zanim zacznie
tańczyć serce choćby na chwilę spraw niech poeci piszą wiersze
prostsze od wspaniałej poezji
1978
Krzyż
Mój krzyż co przyszedł z niewidzialnej strony zna
samotność w spotkaniu przy stole niepokój i spokój bez serca
bliskiego wie że mąż wzdycha częściej niż kawaler nie dziwi
się już Hegel że w szkole dostawał po łapie nie każdy go
rozumiał krzyż wszystko uprości nie człowieka - o miłość
prosi Boga od tego zacząć żeby iść do ludzi wie i nie mówi bo
słowom przeszkadzają słowa milczenie nawet rybkę w akwarium
obudzi dopiero żyć zaczniesz gdy umrzesz kochając mój krzyż
co przyszedł z niewidzialnej strony wie że wszystko wydarzyć się
może choćby nie chciał tego na przykład wilia z barszczykiem
czerwonym bez śniegu choć przecież zima w sam raz o tej porze
czasami krzyż ofuka uderzy ubodzie z krzyżem jest się na
zawsze by sprzeczać się co dzień jeśli go nie utrzymasz to sam
cię podniesie a szczęście tak jak zawsze o tyle o ile bywa że
się uśmiecha gdy myśli zapewne chce mnie zrzucić zobaczysz
że ciężej beze mnie
Kubek Nic chcę z
poduszką krzesełka pieca łopatki wiaderka zegarka pieniędzy
kuferka Szekspira szafy sweterka skarbonki trąbki
pudełka domu co stał się już duchem lecz przywróć mi święty
Antoni mój kubek z jednym uchem
1998
List
Jeśli świętą
zostaniesz, wszystko będzie święte w twoim życiu, łoże twardo
słane, niepokoje i oschłość, wspomnienie spisane ukradkiem w
pamiętniku, szorstki strój brązowy i każde z twych
przeziębień, każdy twój ból głowy, zwykły klęcznik skrzypiący,
posypane mrokiem pod niemodnym welonem twe oczy
głębokie Pacierz, posługi w kuchni, szorowane schody, chorej
siostrze podany łyk źródlanej wody, w czasie burzy sierpniowej,
gdy wicher uparty wieje w celę jak w złoty śpiewniczek
rozdarty Droga długa, kłująca, ciernista, niełatwa, i od
lampki wieczystej krwawa zadra światła, co spadnie po nieszporach
na twą ciemną głowę - gdy siostrze przełożonej drżą brwi
jowiszowe Będzie ci, dziecko, dobrze. Krzyż pójdzie za tobą
- i Jezus, co pod krami pochmurnego nieba - miłość w ranach
ukrywa i w kruszynach chleba Rankiem, na mszę cię zbudzą te same
kasztany, co mnie zawsze budziły, bzu szerokie kiście i
szpaczek ci za furtą klasztorną zaśpiewa w dni ferialne po cichu,
w święta uroczyście Lecz nagle list przerywam. Ktoś puka.
Otwieram To tylko anioł przyszedł. Przesyłam go w
liście
List
Właśnie
dostałem list na cztery bite strony z wymalowanym
sercem wyczytałem że będę szczęśliwy więc przychodzę do
Ciebie Jezu frasobliwy bo już tylko cierpienie może mi
pomóc
mała
litania
Święty Florianie od pożaru święty Tadeuszu od
burzy święta Agnieszko od tego co najprościej ocal jak
szafirek co się pojawia w kwietniu przyjaźń w miłości bo
wierna i nie dostaje bzika
Miałem udowadniać
Jezu na krzyżu od nieba do ziemi miałem
mówić ale pomyślałem że słowa umniejszają jak każda
czułość
miałem iść za postępem ale powstrzymał mnie artykuł "Moda i
życie wewnętrzne" miałem rozpaczać ale sądziłem że czasem
można się przedostać do nieba pomiędzy niepewnością wiedzy a
pewnością wiary
pokazując jak bilet ulgowy - zapłakany policzek
miałem udowadniać przeszkodziła mi śmierć - jak inna
ojczyzna
więc trzymałem się tylko Ciebie za palec
Milcz
Chciałem powiedzieć - przecież to okropne - ale przygryzłem
język chciałem zapukać nie miałem do kogo
milcz
Bóg mówi dobrze o Bogu
miłość
Jest miłość
trudna jak sól czy po prostu kamień do zjedzenia jest
przewidująca taka co grób zamawia wciąż na dwie
osoby niedokładna jak uczeń co czyta po łebkach jest cienka
jak opłatek bo wewnątrz wzruszenie Jest miłość wariatka egoistka
gapa jak jesień lekko chora z księżycem kłamczuchem jest
miłość co była ciałem a stała się duchem i ta co nie odejdzie -
bo znów niemożliwa
Modlitwa
Jezu
Frasobliwy na przekór wszystkim bez parasola na deszczu z
gołymi kolanami słaby bo bezstronny nieśmiały jakbyś
debiutował wierszem z prośbą o prostotę samotny bo
spokrewniony ze światem pewnie martwią Cię ludzie którzy są
jak katechizm na każde pytanie muszą mieć koniecznie
odpowiedź
Modlitwa spowiednika
Aniele Boży, Stróżu mój, spowiednik ze mnie
lichy, więc gdy spowiadam, wspomóż mnie, jak na obrazkach
cichy.
Jeśli przypadkiem która z dusz przy stule mej
uklęknie- anielskie swoje ręce złóż, modląc się przy nas
pięknie.
I uproś, bym jej w końcu dał to, co najbardziej drogie- tak
odszedł, aby mogła być sam na sam z Panem Bogiem
na biurku
Tu
leży mapa co się zmienia po każdej wojnie już nie taka
sama tam znaczki pocztowe znowu trochę inne klej niby farba
rozpuszczona w wodzie teczka o którą pies potrącił nosem pióro
wieczne jak kłamstwo bo wcale nie wieczne przyszły długopisy i
już się nie przyda książka pamiętnik damy chyba dawno
temu mówią że tylko trzy razy jej nie było w domu w dniu ślubu
w dniu chrztu dziecka i swego pogrzebu kalendarz jak
nieszczęście, potwór - liczy milcząc tylko serce odmierza czas w
odwrotną stronę w szufladzie stary pieniądz co wyszedł z
obiegu z Piłsudskim ciekawostka maleńka liryka tak czysta że
się za nią Już nic nie kupuje a te fotografie to moi
umarli bez których przecież niepodobna
istnieć szlachetni
Na dobranoc
Rozgadana wiedza wymowna poezja przez radio
Szopen mówić do mnie będzie całuję cię na dobranoc mój krzyżyku
niemy bo milczy tylko prawda i nieszczęście
Nad pustą
gazetą
Nad pustą gazetą kiedy plany nasze wywracają
się do góry nogami kiedy nazywają Ciebie dobrym Ojcem a inni
głuchym kamieniem kiedy pozór wyskakuje jak filip z konopi w
podziwie o wiele starszym od rozumu w zwątpieniu które także
prowadzi w nieskończoność kiedy tak mało barw a tak dużo
kolorów kiedy złoty środek staje się szary nad próżnią bez dna
wciągającą świat kiedy niepokój ryczy Jak ósma chuda
krowa kiedy możesz się rzucić na szyję Janowi XXIII na
fotografii biegnę do Ciebie jak po nitce do
kłębka
1967
najbliżsi
nie
proszę Już o spokoj ani o to żeby było inaczej nie mam żalu że
nie mam malucha ani o to że mi najbliżsi rozrąbali
głowę przyszedłem podziękować że jesteś Bogiem
Nareszcie
Nie poradził sobie z własnym ciałem więc uciekł
od niego do lasu nareszcie bez rąk co chciały pisać o
miłości bez nóg zabieganych w kółko bez serca co robi
głupstwa bo myśli że jest na dwie osoby bez nerwów co
wariują bez zmysłów co grzeszą bez łzy co zasłania jak
listek figowy odetchnął jak słoń uczuciowy ale drzewa
zaczęły go obmawiać ani człowiek ani anioł cham. Bez ciała
przy nas stanął jak można być tak nieprzyzwoitym żeby się
nawet z ciała rozebrać
Narzekania
stale narzekamy na dziurę w moście na piąte
koło u wozu na dwa grzyby w barszczu na kropkę bez i na
piłkę co łamie kwiaty na szczęście bez dalszego ciągu na to że
nas nie widać na to że wszyscy umierają a nie tylko
niektórzy na to jak bardzo wystarczy kochać żeby siebie
zniszczyć
ale stale potrzeba tego co niepotrzebne
Naucz się dziwić
Naucz się dziwić w kościele, że Hostia Najświętsza tak
mała, że w dłonie by ją schowała najniższa dziewczynka w
bieli,
a rzesza przed nią upada, rozpłacze się, spowiada-
że chłopcy z językami czarnymi od jagód- na złość babciom
wlatują półnago- w kościoła drzwiach uchylonych milkną jak
gawrony, bo ich kościół zadziwia powagą
I pomyśl- jakie to dziwne, że Bóg miał lata
dziecinne, matkę, osiołka, Betlejem
Tyle tajemnic, dogmatów, Judaszów, męczennic, kwiatów i
nowe wciąż nawrócenia
Że można nie mówiąc pacierzy po prostu w Niego uwierzyć z
tego wielkiego zdziwienia
na
słomce
Przygasnę przy ołtarzu iskierka po
iskierce zostaną tylko buty jak przydeptane serce
Lampka
wieczna jak lizak czerwony - lub policzek żołnierza, który
gra na trąbce
Msza się dzieje. Matka Boska mnie
trzyma Jak niezdarną bańkę na słomce
Nic
Jakie to dziwne tak bolało nie chciało się żyć a teraz
takie nieważne niemądre jak nic
/2000/
nic
więcej
Napisał "MÓJ Bóg" ale przekreślił, bo przecież
pomyślał o tyle mój, o ile jestem sobkiem napisał "Bóg
ludzkości" ale się ugryzł w język, bo przypomniał sobie jeszcze
aniołów i kamienie podobne w śniegu do królików wreszcie napisał
tylko "Bóg". Nic więcej Jeszcze za dużo napisał
Nie
Nie posypujcie cukrem religii nie wycierajcie jej
gumą
Nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad
wojną nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza Nie
przychodzę po pociechę jak po talerz zupy chciałem nareszcie
oprzeć swoją głowę o kamień wiary
Nie anioł
stróż
mojego Anioła Stróża nie widać choć nie
zazdrości archaniołom nie strzeże nikogo jak na
obrazku przewraca kładkę po której idę rzuca w przepaść na
zbitą głowę wyciąga za nogawki pyta - jak leci mówię mu
nieprzyzwoity po łacinie banał - Aniele tobie łatwo bo nie masz
ciała ale mnie sempiterna zabolała nie rozumie strzeżonego Pan
Bóg nie strzeże do Boga idzie się na całego przez kładkę
skopaną przez miłość która wyszła bokiem przez rozpacz ze
szczegółami przez korek uliczny w którym ugrzęzło pogotowie z
syreną czasem jak stonoga co pomyliła nogi i stanęła jak
noga tłumaczył i ja tłumaczę ale na obrazkach
inaczej
Niebieskie z
czarnym
W miłości każdej zawsze cokolwiek z
przekory zakochani czasem brzęczą na siebie jak trzmiele choć
podobno do nieba wpuszczają parami do pieklą pojedynczo bo tam
separatki z świętością moją kłopot bo chyba przeze mnie mój
Stróż Anioł ma stale jedno pióro ciemne zwierzęta także różne bo
gorsze i lepsze owcę solą uraczysz a indyczkę pieprzem jeśli
jest Kain musi być i Abel w raju Adam solidny a niepewna
Ewa połącz niebieskie z czarnym będzie barwa szara co czasem
przypomina pobożność bez gustu skrzywdzisz tego kogo za bardzo
pokochasz nie udaje się wiara bez diabła i Boga
Nie bój
się
nie bój się kochać jeśli tylko wierzysz Matka
Boska Królową więc Jej ziemia cała przetrzyma ustrój przeżyje
rozstanie serce jak stary Werter zdolne do cierpienia a miłość
daje to czego nie daje więcej niż myślisz bo jest cała
Stamtąd a śmierć to ciekawostka że trzeba iść
dalej
Niecierpliwa
Miłość
niecierpliwa nie na zawsze za mała pożal się Boże w
dawnych listach została ślamazara skończyć się
nie może rodzi się od razu umiera za długo
nie ma
czasu
Nie za bardzo wiadomo Jakże to się dzieje że
czas wtedy przychodzi gdy go wcale nie ma i w sam raz tyle tylko
ile go potrzeba nawet we śnie gdy ciało podobne do
duszy kto ma czasu za dużo wszystko czyni gorzej jeżeli
kochasz czas zawsze odnajdziesz nie mając nawet ani jednej
chwili na spotkanie list spowiedź na obmycie rany na smutku w
telefonie długie pół minuty na żal niespokojny i na
rozeznanie że dobrzy są mniej dobrzy a źli trochę lepsi bo w
życiu jest tylko morał niemoralny
Nie mogę trafić
Wszystko się pozmieniało nie ma małych
dworów pachnących owocami i pastą do podłóg z zazdrostkami w
oknach z lawendą w szufladzie kościół też nieco inny. Spokojny
choć przecież bez cichej i dyskretnej prababci łaciny stara
się by Boga było lepiej widać lecz Bóg kocha naprawdę więc jest
niewidzialny dworce przebudowano już nie mogę trafić na peron
gdzie kogoś żegnałem na zawsze długopis karierowicz nieboszczyk
atrament
niebo morze i góry zostały te same
***
Nie mówią o
Tobie nic piszą oddalają w ciemność przechodzą mimo chcą
zasłonić Jednym palcem Jakbyś już poszedł na
prowincję zakładają okulary przeciwniebieskie obcinają oczy
świętym niezadowoleni jakby wiara stała na jednej krzywej
nodze jakbyś miał usta z filmu niemego Klękam w świeżych
ranach mszy
1964
Nienazwane
Jak się nazywa - to nienazwane jak się nazywa to
- co zabolało ten smutek co nie łączy a rozdziela ta przyjaźń
lub inaczej miłość niemożliwa to co biegło naprzeciw a było
rozstaniem to wciąż najważniejsze co przychodzi mimo ta
przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi ta straszna
pustka co graniczy z Bogiem
to - że jeśli nie wiesz dokąd iść sama cię droga
poprowadzi
Nie płacz
Nie płacz. To tylko krzyż przecież tak trzeba
Nie drżyj. To tylko miłość jak rana w przylepce chleba
I ty jak zabawny kos co się kosowej spodziewa łatwiej
kiedy się nie wie
Zamyślił się anioł chciał zabrać głos lecz poszedł do
nieba
nie
rozdzielaj
Miłość i samotność wzięły się pod ręce
jak siostry idą noga w nogę nie rozdzielaj ich nie szarp.
Łapy przy sobie miłość bez samotności byłaby
nieprawdą samotność bez miłości rozpaczą stała Matka pod
krzyżem jak pod srebrnym obrazem nie minęły trafiły do
niej też przyszły razem Chodzi księżyc jak morał albo osioł po
niebie jeśli były gdzie indziej to i przyjdą do ciebie
Nie tak nie tak
moja dusza mi nie wierzy moje serce ma co do mnie
wątpliwości mój rozum mnie nie słucha moje zdrowie
ucieka moja miłość umarła moje fotografie rodzinne nie
żyją mój kraj jest już inny nawet piekło zmyliło bo zimne
nakryłem się cały żeby mnie nie było widać ale łza
wybiegła i rozebrała się do naga
Nie tylko
my
Czytamy - Bóg tak umiłował świat... a więc nie
tylko ludzi ale i pliszkę odymioną pszczołę jeża eleganta
wprost spod igły nawet muła ni to ni owo bo ani to koń ani
osioł (żal że go człowiek stwarzał żyje jak kawaler co się nie
rozmnaża) gruszę co kwitnie zaraz przed jabłonią liście
konwalii prawie bez ogonka cielę co za matką się wlecze a my
tak czulimy się do Boga jakby On miał nas tylko kochać na
świecie
nie wiadomo
komu
daj się modlić nie wiedząc za kogo i o
co bo Ty wiesz najlepiej czego nam potrzeba kto ma dzisiaj
wyzdrowieć a kogo ma stuknąć śmierć lub inaczej piorun
sympatyczny komu zabrać masz urząd by przywrócić rozum droga
nie zna swej drogi kwiat o sobie nie wie słowik nie narzeka że
nie sypia nocą gęś się nawet nie dziwi że ma oczy z boku stara
małpa nie zgadnie czemu nie siwieje święty śnieg bo spada nie
wiadomo komu święte to co przychodzi wciąż wbrew naszej
woli
noc
Noc - gwiazdę
przyprowadza smutek - białą brzozę miłość niesie w ofierze
czystego baranka spokój - samotność mrówek gdy wszystkie są
razem Wiara stale chce pytać lecz gardło wysycha jeśli Bóg
jest milczeniem zamilczeć potrzeba
Nocą
nocą modlił się
w Ogrodzie Oliwnym sam na sam z Aniołem jak z dziewczynką,w
bieli trzej najbliżsi wybrani zasnęli kogut wrzasnął nad
ranem biegło serce nie wybrane takie nie śpi
o bólu
W co się ból
może zmienić w gniew tupanie nogą w otwartą książkę zamkniętą
powoli w modlitwę płacz prywatny bo wprost do poduszki list
pisany pięć razy bez związku od rzeczy milczenie przy
stole chodzenie tam i nazad dookoła prawdy dotknięcie ust
samotnych łyżeczką herbaty w to co niemożliwe - jeszcze nie
ostatnie w tę samą znowu miłość kończącą się długo pozwól
więc Matko niech dalej boli
O braciach pytających
się samych siebie
Wyszli bracia - wiatr we włosach
- co za czas!- w oczach gwiazdy i drzewa na spodzie
-
pochyleni, zanurzeni po pas, brodzą w nocy czerwcowej
jak w wodzie.
Zatrzaśnięte na krzyż okiennice, nie
skoszony jeszcze zapach łąk -
- chodźmy prędzej, takie ciemne
ulice z tym księżycem, co dogasa u rąk.
- Czy to życie
jeszcze, czy już sen? - pomysł pierwszy, potem ja pomyślę
-
i dziwili się, to tamten, to ten - las się chwieje,
Jakby stał na Wiśle.
Mamy umrzeć czy żyć dalej - może wiesz
- rozważ pierwszy, potem ja rozważę -
a już wschodził
powoli jak świt odgłos dzwonów porannych na
twarze.
1937
O cokolwiek
zapytasz
czemu serce jak żebrak gdzie indziej
istnienie wierna miłość nietrwała ślub co przeszedł
obok czemu święty i grzesznik w tym samym pewexie niepewność
świętych jaka łaska grozi czemu łza opiekunka do gardła mi
wpadła bo szczęście się urwało nie wiadomo po co o
cokolwiek zapytasz trzepnie cię milczenie Bogu nie stawia się
pytań dlaczego
Oda do rozpaczy
Biedna rozpaczy uczciwy potworze strasznie ci tu
dokuczają moraliści podstawiają ci nogę asceci
kopią lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła nazywają
cię grzechem a przecież bez ciebie byłbym stale uśmiechnięty
jak prosię w deszcz wpadłbym w cielęcy
zachwyt nieludzki okropny jak sztuka bez
człowieka niedorosły przed śmiercią sam obok siebie
O lasach
Poszedłem w lasy ogromne szukać buków czerwieni
jeżyn dojrzałych dzięciołów małych rogów jelenich jagód
prawdziwych wilg piskląt żywych mrowiska
i w oczy sarny- brązowej panny popatrzeć z bliska- szyszek
strąconych- tajemnic sowich zająca
i strach mnie porwał na myśl o Bogu- bez końca
O wierze
Jak często trzeba tracić
wiarę urzędową nadętą zadzierającą nosa do
góry asekurującą głoszoną stąd dotąd żeby odnaleźć tę
jedyną wciąż jak węgiel jeszcze zielony tę która jest po
prostu spotkaniem po ciemku kiedy niepewność staje się
pewnością prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
Piosenka ludowa
Głuchy kamieniu ile gaduł plecie o milczeniu modlitewniku
pełen pacierzy diabeł nie tańczy kiedy się wierzy głogu
czerwony jak krew głęboka osa pogryzie kiedy cię kocha
Po
koncercie
Bach Chopin Mozart o Matko Najświętsza jest jeszcze
cisza od muzyki większa
Poczekaj
Nie wierzysz - mówiła miłość w to że nawet z dyplomem
zgłupiejesz że zanudzisz talentem że z dwojga złego można
wybrać trzecie w życie bez pieniędzy w to że przepiórka żyje
pojedynczo w zdartą korę czeremchy co pachnie migdałem w
zmarłą co żywa pojawia się we śnie w modnej nowej spódnicy i
rozciętej z boku w najlepsze najgorsze w każdego łosia co ma
żonę klępę w niebo i piekło w diabła i Pana Boga w
mieszkanie za rok
Poczekaj jak cię rąbnę to we wszystko uwierzysz
Podziękowanie
Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne za to
że są krowy łaciate bladożółta psia trawka kijanki od spodu
oliwkowozielone dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod
ogonem pstrągi szaroniebieskie brunatno fioletowa wilcza
jagoda złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje
cienia policzki piegowate dzioby nie tylko krótkie albo
długie przecież gile mają grube a dudki krzywe za to że
niestałość spełnia swe zadanie i ci co tak kochają że bronią
błędów tylko my chcemy być wciąż albo-albo i jesteśmy na złość
stale w kratkę
Posłuchaj
Mertonie święty Boga nazwałeś Ciszą Milczenia
To snieg nakłamał tak długo padał za oknem to chłopiec
zmylił pewnie zbyt cicho liczył króliki na palcach
Posłuchaj krzyża rozpaczy serca wszystko inaczej bo nie
jest ciszą głazem pytaniem lecz płaczem
Postanowienie
Postanawiam pracować nad tym żeby się pozbyć byka
retoryki wazeliny stylizacji galanteryjnych
pauz wypucowanej składni lirycznego śmietnika żeby zimą
przyklęknąć i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką baranka
śniegu.
Prośba o dary
Proszę o dar łez i śmiechu, Ciebie, co czarną mrówkę na
czarnych kamieniach widzisz z nieba nocą czarniejszą od grzechu.
A na ostatek - o dar zapomnienia - o grób w wiejskiej parafii
- mijany w pośpiechu.
Przezroczystość
Modlę się Panie żebym nie zasłaniał był byle jaki ale
przezroczysty żebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim
nosem żółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem wciąż od początku
świata cztery płatki maku serce co w liście wzruszenie
rysuje (chociaż serce chuligan bo bije po ciemku) pióro co
pisze krzywo kiedy ręka płacze psa co rozpoczął już wyć do
sputnika mrówkę która widzi rzeczy tylko wielkie więc nawet
jej przyjemnie ze jest taka mała miłość jak odległość trudną do
przebycia zło z którym biegnie cierpienie niewinne bliskich
umarłych i nagle dalekich jakby jechali bryczką w siwe
konie babcię co mówi do dziewczynki w parku kiedy będziesz
dorosła jeszcze mnie zrozumiesz najkrótszą drogę co zawsze przy
końcu
aby już Ciebie tylko było widać
Przyjdźcie
Przyjdźcie potrzaskane klony jasne i żółte obszarpany z liści
grabie dyskretny żołnierze z dziurami w głowach przyjdź
dziewczynko spalona z łopatką do piasku i chłopcze coś przed
śmiercią grał na scenie słonia przyjdź stara kwoko na urwanej
łapie przyjdźcie cierpienia niewinne przyjdźcie Adamie i Ewo
coście za szybko chcieli wiedzieć co dobre a co złe przyjdź
cebulo co w swoich trzech sukienkach namawiasz do
płaczu przyjdźcie i powiedzcie że to nie Jego wina
Pytam
Jak uprościć wszystko zapłakać jak nie szukać innego
siebie jak nie wiedzieć w sam raz i za dużo ani trochę już i
zupełnie jak biedronkę osłonić ręką jak patykiem rysować
wzruszenie jak Jezusa przybliżyć tym wszystkim którym dzisiaj
zgłupiało sumienie
Przyszła
Znowu przyszła do mnie samotność choć myślałem że przycichła w
niebie Mówię do niej: - Co chcesz jeszcze, idiotko? A
ona: - Kocham ciebie
/2000/
Rachunek sumienia
Czy nie przekrzykiwałem Ciebie czy nie przychodziłem stale
wczorajszy czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem
jak piątą klepką czy nie kradłem Twojego czasu czy nie
lizałem zbyt czule łapy swego sumienia czy nie rozróżniałem
uczucia czy gwiazd nie podnosiłem których dawno nie ma czy nie
prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów czy nie właziłem
do ciepłego kąta swej wrażliwości jak gęsiej skórki czy nie
fałszowałem pięknym głosem czy nie byłem miękkim despotą czy
nie przekształcałem ewangelii w łagodną opowieść czy organy nie
głuszyły mi zwykłego skowytu psiaka czy nie udowadniałem
słonia czy modląc się do Anioła Stróża- nie chciałem być
przypadkiem aniołem nie stróżem czy klękałem kiedy malałeś do
szeptu.
Rany
Mówią, że Cię poznano przy łamaniu chleba raczej po ranach rąk
Twych które go złamały chleb niewidoczny jak tajniak na co
dzień być albo nie być nie dla nas pytanie tylko Ty jesteś
obraca się ziemia miłość oddala bo za bardzo zbliża chleb
tak jak serce o wiele za małe
rany świadczą więcej niż ręce rozdały
Samotność
Nie proszę o tę samotność najprostszą pierwszą z
brzega kiedy zostaję sam jeden jak palec kiedy nie mam do kogo
ust otworzyć nawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi
ćwierkać przynajmniej jak pół wróbla kiedy żaden pociąg
pośpieszny nie spieszy się do mnie zegar przystanął żeby przy
mnie nie chodzić od zachodu słońca cienie coraz dłuższe nie
proszę Cię o tę trudniejszą kiedy przeciskam się przez tłum i
znowu jestem pojedynczy pośród wszystkich najdalszych
bliskich proszę Ciebie o tę prawdziwą kiedy Ty mówisz przeze
mnie a mnie nie ma
Spieszmy się
Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą zostaną po
nich buty i telefon głuchy tylko to, co nieważne jak krowa się
wlecze najważniejsze tak prędkie, że nagle się staje potem
cisza normalna więc całkiem nieznośna jak uroczystość urodzona
najprościej z rozpaczy kiedy myślimy o kimś zostając bez niego
Nie bądź pewny, że czas masz, bo pewność niepewna zabiera nam
wrażliwość tak jak każde szczęście przychodzi jednocześnie jak
patos i humor jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stad odchodzą jak drozd milkną w lipcu jak dźwięk
trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon żeby widzieć naprawdę
zamykają oczy chociaż większym ryzykiem rodzić się nie umierać
kochamy wciąż za mało i stale za późno
Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze a będziesz
tak jak delfin łagodny i mocny
Spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą i ci co nie
odchodzą nie zawsze powrócą i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą
Spowiedź
Wstyd mi Boże, ogromnie, że jak grzesznik piszę, że z czasem
zapomniałem Tomasza z Akwinu, że gdy w maju litania- słowika
wciąż słyszę, a jadąc do chorego- sławię dzikie wino, obłoki,
karpie w stawie zimą- kiepskie sanie, kominek, co mi do snu po
łacinie gada- I nagle myśl natrętna, straszna jak powstanie- Z
uczynków? To zbyt mało. Z ran mnie wyspowiadaj.
Spoza nas (wiersz z banałem w
środku)
nie bój się chodzenia po morzu nieudanego życia
wszystkiego najlepszego dokładnej sumy niedokładnych danych
miłości nie dla ciebie czekania na nikogo
przytul w ten czas nieludzki swe ucho do poduszki bo to
co nas spotyka przychodzi spoza nas
ZOBACZ TEŻ:
teledysk do piosenki opartej na powyższym
wierszu.
Sprawiedliwość
Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka gdyby wszyscy byli silni
jak konie gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w
miłości gdyby każdy miał to samo nikt nikomu nie byłby
potrzebny
Dziękuję Ci że sprawiedliwość twoja jest nierównością to co
mam i to czego nie mam nawet to czego nie mam komu dać zawsze
jest komuś potrzebne jest noc żeby był dzień ciemno żeby
świeciła gwiazda jest ostatnie spotkanie i rozłąka
pierwsza modlimy się bo inni się nie modlą wierzymy bo inni
nie wierzą umieramy za tych co nie chcą umierać kochamy bo
innym serce wychłódło list przybliża bo inny oddala nierówni
potrzebują siebie im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla
wszystkich i odczytywać całość
Suplikacje
Boże, po stokroć święty, mocny i uśmiechnięty- Iżeś stworzył
papugę, zaskrońca, zebrę pręgowaną- kazałeś żyć wiewiórce i
hipopotamom- teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami-
dzisiaj, gdy mi smutno i duszno, i ciemno- uśmiechnij się nade
mną
Szukałem
Szukałem Boga w książkach przez cud niemówienia o samym sobie
przez cnoty gorące i zimne w ciemnym oknie gdzie księżyc
udaje niewinnego a tylu pożenił głuptasów w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa przez protekcję
ascety który nie jadł więc się modlił tylko przd zmartwieniem i
po zmartwieniu w kościele kiedy nie było nikogo
i nagle przyszedł nieoczekowany jak żurawiny po pierwszym
mrozie z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział: dlaczego mnie szukasz na mnie trzeba czasem
poczekać
Szukasz
Szukasz prawdy ale nie tajemnic liścia bez drzewa wiedzy
bez zdziwienia boisz się oprzeć na tym czego nie można
dotknąć zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny nie milczysz ale
pyskujesz Bogu chcesz być kochany ale sam nie umiesz
kochać myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia nie
wiesz że dowodem na istnienie jest to że dowodu nie
ma inteligentny i taki niemądry
Uczy
Wiary uczy milczenie nieświęta choinka umarły we śnie
żywy w starych wierzbach szpaki kwiat olchy co się jeszcze
przed liściem rozwija radość przecięta wpół kłos cięższy od
słomy co go z ziarnem dźwiga Jagiełłą wystraszona królowa
Jadwiga modlitwa jak pogoda bo jeśli ktoś się modli Pan Bóg w
nim oddycha
Uświęcenie
Modrzew cienie przewleka igłami jasnymi, jodła szyszki
podnosi, radują się graby, zimorodka przebudził śpiącego z
ważkami trzmiel, co niby niedźwiadek spadł między owady. O
rosy aksamitne, topolami drżące- wietrzyku, co mi mówisz przez
puch osinowy, obok ciepłej żywicy, dwa jeże kłujące ze
szczęścia się zwierzają pod liściem bukowym. Noc przyjdzie ze
słowikiem i świt z cietrzewiami nad zajączkiem zabawnym z oczami
dobrymi... Przestałem mówić brewiarz. I myślę ze łzami o tych,
co się uświęcą dotykając ziemi.
* * *
Pamięci prof.
Marii Dłuskiej
Święty Franciszku z Asyżu nie umiem
cię naśladować - nie mam za grosik świętości nad Biblią boli
mnie głowa
Ryby nie wyszły mnie słuchać- nie umiem
rozmawiać z ptakiem - pokąsał mnie pies proboszcza i serce
mam byle jakie
Piękne są góry i lasy i róże zawsze
ciekawe lecz z wszystkich cudów natury jedynie poważam trawę
Bo ona deptana niziutka bez żadnych owoców, bez kłosa
trawo - siostrzyczko moja karmelitanko bosa
* * *
Tylko mali grzesznicy spowiadają się długo w niepokoju
gorących warg- potem niebo ich goni spadających gwiazd smugą,
jak pożary Joannę d'Arc
Ale wielcy grzesznicy na błysk mały przyklękną i wypłaczą się
jednym tchem -
potem noc mają cichą i jak dobry łotr świętą - byłem z nimi,
klękałem, wiem
W kolejce do nieba
Powoli nie tak prędko proszę się nie pchać najpierw trzeba
wyglądać na świętego ale nim nie być potem ani świętym nie być
ani na świętego nie wyglądać potem być świętym tak żeby tego
wcale nie było widać i dopiero na samym końcu święty staje się
podobny do świętego
Wiara
Biło serce w gardle Już odszedł-beczałem
Ktoś nie wiedząc chwycił mnie za ucho rzucił jak koc na
ziemię- - Ucz się wiary- krzyczał
Pokazałem mu język bo wiara to nie nauka - to
doświadczenie.
Widzę
Wciąż widzę twoja lampę śmieszny nos na ścianie szafę
ciepłą od ubrań długie do widzenia słomiankę przy
drzwiach klamki łopotanie każde wspomnienie to nasze
spotkanie najłatwiej się pamięta kiedy kogoś nie ma
/2000/
Wielka Mała
szukają wielkiej wiary kiedy rozpacz wielka szukają świętych
co wiedzą na pewno jak daleko odbiegać od swojego ciała
a ty góry przeniosłaś chodziłaś po morzu choć mówiłaś
wierzącym tyle jeszcze nie wiem
- wiaro malutka
Wiem
Teraz wiem że musisz być przeraźliwie doskonały wieczny
i nieśmiertelny nierozpoczęty i nieskończony zbawiający bo
umiejący słuchać skoro nie lękałeś się umierać z miłości skoro
nie bałeś się być słabym oddychać ciężko po każdym
złudzeniu być zbitym na kwaśne jabłko
Wierzę
Wierzę w radość ni z tego ni z owego w anioła co spadł z nieba
by bawić się w śniegu w serce co chce wszystkiego i jeszcze
cokolwiek w uśmiech że ktoś wymyślił sobie koniec końców i
jeszcze mówi po co i co dalej w matkę co zniknęła za furtką
ogrodu w Boga prawdziwego bo już bez dowodów takiego co nie
lubi teorii o sobie.
***
Własnego kapłaństwa się boję, własnego kapłaństwa
się lękam
i przed kapłaństwem w proch padam, i przed kapłaństwem klękam
W lipcowy poranek mych święceń dla innych szary zapewne-
jakaś moc przeogromna z nagła poczęła się we mnie
Jadę z innymi tramwajem- biegnę z innymi ulicą-
nadziwić się nie mogę swej duszy tajemnicą
Wszystkiego
Indyczek którym głowy nagle czerwienieją leszczynowej
ścieżki dzięcioła co nie śpiewa tylko woła koguciego ogona w
którym jest pięć kolorów zielony granatowy czarny biały i
żółty bażanta którego wiek poznasz po pazurach motyla co
porusz skrzydłami pięć tysięcy na minutę sasanki fioletowej na
wzgórzu pstrych ptaków co przylatują najpóźniej demonów duszy
i ciała serca co nie wie czy było prawdziwe psa co radości nie
zna gdy nie ma ogona tych co będą dla siebie pozostają obok i
w ogóle wszystkiego
nie można zrozumieć do końca
Wszystko inaczej
Bo Pan Bóg jest tak jasny że nic nie tłumaczy bo wiedzieć
wszystko to nic nie wyjaśniać stąd cierpienia po prostu nie
wiadomo po co tak od razu bez sensu że całkiem
prawdziwe wszystkie łzy jak prosiaki chodzące po twarzy
bo miłości tak piękne że wciąż niemożliwe choć listy po
staremu i szept w białej kartce spotkania po kolei wiodące w
nieznane szczęście co cię nagle obliże jak cielę i śmierć tak
punktualna że zawsze nie w porę choć wiadomo śmierć miłość od
śmierci ocala
I jeszcze stare furtki donikąd i wszędzie w których kiedyś
czekałeś na to co nie przyszło wyżeł co chciał ci łapę podawać na
zawsze biedronka co wróżyła że wojny nie będzie
Lecz On wie najlepiej - więc wszystko inaczej czasem prośby
nam spełnia żeby nas zawstydzić
Wyjaśnienie
Nie przyszedłem pana nawracać zresztą wyleciały mi z głowy
wszystkie mądre kazania jestem od dawna obdarty z
błyszczenia jak bohater w zwolnionym tempie nie będę panu
wiercić dziury w brzuchu pytając co pan sądzi o Mertonie nie
będę podskakiwał w dyskusji jak indor z czerwoną kapką na
nosie nie wypięknieję jak kaczor w październiku nie podyktuję
łez, które się do wszystkiego przyznają nie zacznę panu wlewać do
ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu i zwierzę swój sekret że ja,
ksiądz, wierzę Panu Bogu jak dziecko
Wyznanie
Zamykałem wiedzę w szufladkach wymieniałem pajęczaki,
stawonogi i kręgowce myliłem na niebie gwiazdę pierwszą z
ostatnią nie rozumiejąc kamienia - nazywałem notowałem w
zeszycie spostrzeżenia wiedziałem że kiedy przylecą drozdy i
żółte pliszki można już spać przy otwartym oknie - że po
wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burza że słonka wędruje
tylko w nocy a wyżeł ma brwi nad oczami poznawałem głuszca po
zielonej piersi zimorodka po zielonych nogach dostrzegłem, że
wiewiórka jest od spodu biała że czajki kładą dzioby na
ziemi że kwiaty zapylane nocą nie są nigdy ciemne że w maju
kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokie mówiono że można szukać
prawdopodobieństwa i utracić prawdę że prac doktorskich teraz
się nie czyta tylko się je liczy że króla najłatwiej uwieść ale
trudno się do niego dopchać że więcej jest dowodów na istnienie
Pana Boga niż na istnienie człowieka że piekło to po prostu
życie bez sensu czytałem na cmentarzu: "Tu leży Maria
Dymek ducha oddała Bogu, ziemi - ciało, jezuitom -
domek. Dobrze się stało" Chwytałem się jeszcze teologii za
rękę pytałem czy anioł spowiadający byłby do
zniesienia dzieliłem grzechy na śmiertelne to znaczy ciche i
lekkie - inaczej hałaśliwe podglądałem czystość po obu stronach
śniegu wreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowa
sprawiają że widzi się tylko połowę
***
Wzdychał ksiądz na parafii: O, moja wiaro biedna! Jeśli
piorun nie trzaśnie, Nikt się nie przeżegna
/2000/
***
Zatrzymał się cień pod oknem nade mną chmury
wędrowne udam że mnie nie ma zapomnę puka znów nie
otwieram myślę:- późno ciemno - kto?- pytam wreszcie - Twój
Bóg zakochany z miłością niewzajemną
Za szybko
Za szybko chcesz wiedzieć wszystko już masz pretensję do
samego Boga, że odłożył słuchawkę - do własnego Anioła Stróża,
że nietypowy nie biały, ale serdecznie rudy - podobno na
dwóch etatach ponieważ fruwa - omija pytania (a wszędzie tyle
pyskatego cierpienia) za prędko chcesz, żeby wszystko było tak
proste jak seter irlandzki ze Świętym Franciszkiem w brązowych
oczach gdy łeb zwężony położy na kolanach ofiarując ogon -
wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań
tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz obłazi nas
chude milczenie wiedza wydaje się lizaniem choć zawsze większa
od odpowiedzi skomli chłód porozumienia
wszystko, żeby nie widzieć jeszcze, a już wierzyć
Zmartwienie
Jezu - martwił się proboszcz - głosisz tylko prawdę nie
wyjechałeś na Zachód by kupić mieszkanie w Rosji już zmiękło, a
Ty wciąż w ukryciu nie budujesz kościołów z pustaków lecz z
żywego serca nie odkładasz na wszelki wypadek jak Ty sobie
dasz radę w życiu
Zmieniły się czasy
Nazywamy go brzydko stróżem karzemy mu stać
pilnować używamy jak chłopca na posyłki
kto z nas mu rękę poda pożałuje że ma skrzydła za
duże sumienie tak czyste że nie wygodne kolor biały całkiem
niepraktyczny życie obce bo bez pomyłek miłość niecałą - bo
bez umierania
kto z nas go obejmie za szyję słuchaj - powie - zmieniły się
czasy teraz ja cię światem ukryję
* * *
Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie nie zawracał Ci głowy kiedy
układasz pasjanse gwiazd nie tłumaczył stale cierpienia - niech
zostanie jak skała ciszy nie spacerował po Biblii jak paw z
zieloną szyją nie liczył grzechów lżejszych od śniegu nie
kochał długo i niepewnie nie załamywał rąk nad okiem
Opatrzności- żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło
żeby mi nie uderzyła do głowy świecąca woda sodowa żebym nie
palił grzesznika dla jego dobra żebym nie tupał na tych co
stanęli w połowie drogi pomiędzy niewiarą a ciepłem nie
szczekał przez sen a zawsze wiedział że nawet największego
świętego niesie jak lichą słomkę mrówka wiary
Żeby wrócić
Można mieć wszystko żeby odejść czas młodość wiarę własne
siły świętej pamięci dom rodzinny skrzynkę dla szpaków i
sikorek miłość wiadomość nieomylną że nawet Pan Bóg
niepotrzebny
potem już tylko sama ufność trzeba nie mieć nic żeby
wrócić
Życie
Życie nie dokończone gdy oczy ci zamkną i zapalą
świecę miłość spełnioną i nieudaną płacz między mądrością i
zabawą Bożej powierzam opiece
|